Używasz AdBlocka?

Dzięki reklamom, linkom afiliacyjnym i artykułom sponsorowanym
mogę nadal pisać o rodzinnych podróżach.
Jeśli możesz, wyłącz proszę AdBlocka w swojej przeglądarce.

Akademia Pana Kleksa (2024) [recenzja filmu]

Wygląda na to, że kolejne pokolenie wychowuje się właśnie na „Akademii Pana Kleksa”. Na ile nowy hit kinowy pozostał dziełem Brzechwy, a na ile stał się kasową super produkcją? Sprawdziłam to z dziećmi w miniony weekend 🙂

Pan Kleks – hitem kolejnego pokolenia

Nie wiem czy w Polsce żyje ktokolwiek, kto nie zna Pana Kleksa, którego historię napisał Jan Brzechwa. Książka powstała w czasie II wojny światowej i wydana została w 1946 r., a jej kolejne części ukazały się w latach 60. („Podróże Pana Kleksa” w 1961 r. i „Triumf Pana Kleksa” w 1965 r.). Gdyby nie bogata wyobraźnia pisarza, obawiam się, że na podobną bajkę o wyjątkowo ekscentrycznym profesorze nikt by nie wpadł. Pan Kleks jest najbardziej odjechanym bohaterem literackim, jakiego znam (OK, Józio z „Ferdydurke” też był niezłym odpałem!). Tak, czy inaczej, Pan Kleks natchnął nie tylko twórców filmowych, ale także musicalowych. Ja wychowałam się na filmowej adaptacji „Akademii Pana Kleksa” z 1983 r. No i właśnie! Adaptacji. Wersja z 2024 to naprawdę zupełnie inna bajka!

Sprzeczne recenzje Akademii Pana Kleksa

Gdy media zaczęły donosić o zdjęciach do nowej wersji Pana Kleksa, wydawało mi się, że to się nie może udać. Jakże konkurować z Piotrem Fronczewskim i z muzycznymi szlagierami, których chętnie słuchają nawet moje dzieci? Wydawało mi się, że jest to totalnie pozbawione sensu – jakby ktoś chciał wygumować z przestrzeni tamtego Kleksa, który – jak na nasze czasy i możliwości techniczne – dziś wydaje się dość naiwny (choć jednocześnie uroczy). Na dodatek zaczęły pojawiać się w przestrzeni całkowicie sprzeczne opinie. Jedni wychwalają, inni szydzą. Nie mogłam odmówić sobie przyjemności obejrzenia dzieła, które wzbudza tak różne emocje. I nie żałuję! Odbyłam piękną podróż do świata wyobraźni, z którego wcale nie chce się zbyt szybko wychodzić 😉

Całkiem nowa bajka

W naszym domu opinie są także zróżnicowane 😉 Ja jestem zachwycona, młodszej córce podobało się bardzo, a starszej – średnio. Trzeba przyznać, że film został nakręcony z prawdziwym rozmachem i śmiało można go stawiać w rzędzie z produkcjami prosto z Hollywood. Pięknie animacje, atrakcyjne efekty specjalne, dobrze zgrana muzyka – wszystko było na swoim miejscu. Gdybym nie znała „Akademii Pana Kleksa” i nie miała punktu odniesienia do książki i poprzedniej ekranizacji, odbiór byłby zupełnie inny.

Czy tego chciałam, czy nie, w trakcie seansu wciąż szukałam analogii, porównywałam i wartościowałam. Z całą pewnością nowa „Akademia Pana Kleksa” nie jest bez wad. Przede wszystkim konieczność czytania napisów w filmie dla dzieci jest nieporozumieniem. Starsza córka nie miała z tym problemu, ale młodszej musiałam czytać wszystkie kwestie Wilkusów (i dzieci na początku filmu), co wprowadzało pewien zamęt. Tak, wiem, że fajnie brzmiał język Wilkusów, jako oryginalna ich mowa, ale mimo wszystko uważam, że w tym miejscu powinien pojawić się lektor.

Nowa formuła głównego bohatera, zamienionego na bohaterkę, początkowo wydawała mi się co najmniej dziwna, ale skoro akcja została przeniesiona do czasów współczesnych, toteż musiały się pojawić i parytety. Akademia nie jest już szkołą dla chłopców na literę A (jakaś krytyczka zrobiła z tego zarzut w stosunku do filmu z lat 80., nie wiedząc chyba, że wymyślił to Brzechwa, w którego czasach podział na męskie i żeńskie szkoły nie był niczym niezwykłym). Teraz w akademii uczą się dziewczynki i chłopcy z całego świata. Dlaczego jednak nasza polska Ada mieszka w Nowym Jorku? Nie mam pojęcia. Skoro dzieci z innych krajów mówią w ojczystych językach, to dlaczego Ada mówi po polsku, mieszkając w Stanach (logika każe mi sądzić, że powinna być Amerykanką i mówić po angielsku)? Amerykański sąsiad także mówi po polsku. Na dodatek Ada jest bratanicą Kleksa. Wyszedł z tego mały galimatias.

To nie koniec zmian w fabule, bo brak tu nie tylko książkowego Adasia. Z pierwotnej wersji pozostał już tylko Pan Kleks i jego Akademia oraz Mateusz ze swoją smutną historią. Co więcej, to właśnie szpak staje się centralnym punktem akcji, ponieważ to z jego powodu Wilkasy ruszają na Akademię, rozpaleni rządzą zemsty. Tu koniecznie muszę dodać, że rola Danuty Stenki zagrana została genialnie! Była naprawdę przerażająca, a ton jej głosu dosłownie mroził krew w żyłach. No i właśnie… To film dla dzieci od 7 lat (w niektórych kinach brak ograniczeń wiekowych)… Kompletnie nietrafiona była także scena rodem z „Titanica” (jeśli wybierzesz się do kina – z pewnością zorientujesz się, o którą scenę mi chodziło ;-)).

Skoro już mowa o aktorach, to muszę przyznać, że Tomasz Kot miał wcale niełatwe zadanie, aby nie zostać przyćmionym przez kreację Piotra Fronczewskiego sprzed lat. Wyszedł z tego naprawdę dobrze. Jest wprawdzie innym już Kleksem, niż ten, którego poznałam, jako dziecko, ale chce się go lubić. Jest zabawny, przyjazny i należycie odjechany 😉 Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się także gra młodych aktorów. Ada była świetna, pozostałe dzieci także doskonale odegrały swoje role. Ciekawą postacią był Albert, ale o nim nie będę się rozpisywać, aby nie zabierać frajdy tym, którzy dopiero wybiorą się do kina 😉

Ile jest Akademii w Akademii

Pan Kleks i Mateusz pozostali. Co z resztą? Ada nosi to samo nazwisko, co Adaś, czyli Niezgódka. O ile profesor nadal kontroluje sny swoich uczniów, to brakuje tu wątku piegów, które były przecież pragnieniem wszystkich uczniów i szczególnym wyróżnieniem. Kolorowe szkiełka do gotowania zamieniły się w proszek, a pokój chorych sprzętów pojawia się epizodycznie, bez wyjaśnienia jakże ważnego procesu uzdrawiania tychże 😉

Muzyka z „Akademii Pana Kleksa”

Tak oto powstała zupełnie nowa bajka – dokładnie tak, jak zapowiadali twórcy. Uważam, że warstwa muzyczna hitu z lat 80. była istotnym motorem sukcesu tego filmu. Piosenki, w których zgrabnie wykorzystano wiersze Brzechwy nucą się same. Tu jednak trzeba oddać ukłon w stronę ekipy nowej „Akademii Pana Kleksa”, która nie odcięła się od korzeni. Zmiksowany utwór „Witajcie w naszej bajce” świetnie przenosi tych, który pamiętają tamtą wersję, do nowej. Podobnie sprawa wygląda z „Wyspami Bergamuta”, które podano w całkiem nowej formule, ale równie ciekawej. „Jestem twoją bajką” także dostało nowe życie. Wprawdzie ścieżka dźwiękowa współczesnej wersji nie jest długa, bo liczy zaledwie kilka utworów, ale trzeba przyznać, że dosłownie każdy z nich wpada w ucho.

Mówiąc o analogiach – swoistym łącznikiem jest Piotr Fronczewski. Przyznam, że najbardziej właśnie jego brakowałoby w nowej wersji. I tu miłe zaskoczenie, bo – choć nie jest już Kleksem – to w nowej roli znalazł się znakomicie. Bądź, co bądź, nie widziałam go jeszcze w złej roli 😉

Czy warto iść na „Akademię Pana Kleksa”

Stara już jestem chyba, bo mimo wszystko, za mało było dla mnie Kleksa Kleksie. Wszakże to już nie adaptacja, a co najwyżej film oparty na motywach książki. Gdzieś też pokręcony profesorek rzucający okiem na księżyc i używający swojej niezawodnej pompki powiększającej? Chyba został w innej bajcie 😉 W tej całkiem nowej bajce można za to odnaleźć sporą dawkę dobrej zabawy, gigantyczne pokłady wyobraźni i garść dobrych motywacji dla każdego. Wszakże współcześni ludzie zbyt często zapominają o empatii. „Akademię Pana Kleksa” nie tylko warto obejrzeć, ale wręcz jest to wskazane. Ja nie mogę doczekać się już drugiej części 😉


Zdjęcie główne: Annette z Pixabay

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *